Kościół katolicki zawsze bardzo stanowczo zwalczał herezję uznając, że jest ona zafałszowaniem wiary. Tylko zaś prawdziwa wiara przynosi zbawienie. Tylko wierząc w Syna Bożego, który stał się człowiekiem aby nas odkupić możemy dostąpić zbawienia: “I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4, 12). Zbawiciel bardzo wyraźnie powiedział: “Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14, 6).
Wiara w Allaha, różnych bożków, wiedzę tajemną itd. nie przynosi zbawienia. Podobnie, jak zafałszowana wiara w Jezusa Chrystusa, która w istocie jest wiarą w bożka stworzonego przez ludzi. Kościół nieprzypadkowo uznał, że przejawem grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, jedynemu grzechowi który nie może być odpuszczony, jest sprzeciwianie się uznanej prawdzie chrześcijańskiej. Ten bowiem kto trwa przy fałszywej wizji wiary jedynie obraża Boga i pokazuje, że wierzy tylko w siebie i sobie.
To szatan, który jest „ojcem kłamstwa” jest inspiratorem wszystkich herezji. Jest tym, który od początku kłamie na temat Boga. Już Księga Rodzaju podaje, że wąż zasugerował Adamowi i Ewie, że Stwórca zabronił im jeść ze wszystkich drzew. Następnie uznał Boga za kłamcę zaprzeczając Jego słowom, że jeśli zjedzą z drzewa poznania dobra i zła, niechybnie pomrą.
W tym kontekście łatwo zrozumieć słowa św. Tomasza z Akwinu, który tłumaczył, że skoro za fałszowanie pieniędzy jest kara śmierci to tym bardziej powinna być ona nakładana za fałszowanie wiary. Jeżeli prześledzimy historię herezji to zauważymy, że nie dotyczą one rzeczy drugorzędnych, ale zawsze istoty wiary. Herezje dzieli się z reguły na trzy główne grupy: antytrynitarne, które odrzucają prawdę o Trójcy Świętej (np. adopcjanizm, arianizm, macedonianizm, patrypasjanizm, sabelianizm, semiarianizm, socynianizm, tryteizm, subordynacjonizm); chrystologiczne, które odrzucają prawdę o naturze Chrystusa (np. aftartodoketyzm, doketyzm, ebionici, eutychianizm, monarchianizm, monofizytyzm, monoteletyzm, nestorianizm); gnostyckie, które głoszą choćby, że szatan jest autorem Starego Testamentu i twórcą świata materialnego oraz ciała człowieka (np. bogomilizm, kataryzm, walentynianizm, manicheizm, pryscylianizm).
Rozumienie herezji w Kościele pozostaje to samo. Wyraża to dobrze także nowy Kodeks Prawa Kanonicznego promulgowany przez Jana Pawła II w 1983 r.: „Herezją nazywa się uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczanie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą boską i katolicką, albo uporczywe powątpiewanie o niej (Kan 751)”.
Odwołuje się ono do wiary rozumianej tak, jak ją definiował św. Tomasz z Akwinu: „Wiara jest aktem rozumu i woli polegającym na przylgnięciu do danej prawdy”. Wiara w tradycyjnym ujęciu jest więc pewnym poznaniem. Można powiedzieć, że „niewyraźnym”, „niejako w zwierciadle”, jak nauczał św. Paweł, ale prawdziwym.
Problem polega jednak na tym, że już na początku XX w. moderniści zaproponowali inne rozumienie wiary. Głosili oni, że wiara jest uczuciem, czymś subiektywnym, przeżywanym we mnie. Dogmaty zaś są jedynie zmiennymi wyrazami tego uczucia. Stąd następuje ewolucja dogmatów a nauka i kult Kościoła podlegają nieustannej zmianie. Przy takim podejściu mówienie o herezji traci sens. Najważniejsze staje się bowiem to, czy moja wiara jest autentyczna, szczera, żywa itd. Pytanie o to, czy jest zgodna z nauką Kościoła, wydaje się nie na miejscu i spotyka się z oskarżeniem o schematyzm, faryzeim, formalizm.
W tej sytuacji nie dziwi dlaczego Pius X nazwał modernizm „ściekiem wszystkich herezji”. Uczynił tak nie dlatego, że moderniści powtarzali wszystkie herezje poprzedników. Zrobił to, bo widział, że poprzez zmianę rozumienia wiary, staje się ona z natury swojej heretycka. Łacińskie słowo „herezja” oznacza bowiem wybór. Heretyk jest tym, który wierzy w co chce, co sam uznał, za właściwe. Podobnie czyni modernista.
Współcześni heretycy zamiast negować pojedyncze prawdy wiary postanowili przyjąć fałszywą wizję samej wiary. W ten sposób nie muszą już wprost odrzucać prawdy o Trójcy Świętej. Mogą się nawet do niej przyznawać. Dla nich bowiem jest to tylko wyraz uczuć religijnych, który nie niesie żadnych obiektywnych treści.
Stanowcza walka, jaką podjął Kościół na początku XX w. z modernizmem, była sporem o same fundamenty wiary. Gdyby papieże uznali modernistyczny punkt wyjścia wiary jako uczucia cała doktryna katolicka ległaby w gruzach, choć formalnie pozostałaby bez zmian.
Później moderniści ujawnili się jako zwolennicy personalizmu twierdząc, że wiara jest relacją człowieka z Bogiem, czymś osobistym, przeżywanym pomiędzy osobami. Jest w tym oczywiście pewna prawda. Jeżeli jednak tylko do tego sprowadzi się wiarę to znowu znika pojęcie herezji. Wiara przestaje być bowiem zbiorem prawd, pewnym depozytem strzeżonym przez Kościół, a staje się czymś subiektywnym i definiowanym przeze mnie. Nikt poza mną nie może bowiem wiedzieć lepiej, w jakim stosunku pozostaję do Boga.
W ten sposób heretycy, którzy są ludźmi przebiegłymi i nieuczciwymi, unikają oskarżeń o nieprawomyślność. Służą im także zmiany posoborowe, które skupiły się na promocji wiary, a nie jej strzeżeniu. Wyrazem tego była likwidacja Inkwizycji, indeksu ksiąg zakazanych, czy zmiana Prawa Kanonicznego dotycząca publikowania książek na temat jeszcze nie uznanych objawień.
Ktoś może powiedzieć, że jednak nawet w nowym Kodeksie Prawa Kanonicznego pojawiły się wspomniane słowa: „Herezją nazywa się uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczanie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą boską i katolicką, albo uporczywe powątpiewanie o niej (Kan 751)”.
Pomijając omówioną już kwestię rozumienia „prawdy wiary” kolejnym problemem jest udowodnienie, że ktoś „uporczywie” jej „zaprzecza” lub w nią „powątpiewa”. Prawnicy tłumaczą, że „uporczywość” polega na świadomym i dobrowolnym głoszeniu czegoś, co jest sprzeczne z katolicką nauką. Chodzi przy tym nie o jakąś jedną wypowiedź, która może być przypadkowa, ale o coś co jest konsekwentnie powtarzane. Dodają przy tym, że należy odróżnić od siebie herezję materialną i formalną.
Pierwsza polega na tym, że ktoś może głosić coś obiektywnie sprzecznego z wiarą, ale jednocześnie tego nie zauważać. Myli się wówczas, ale nie popełnia grzechu. Druga natomiast jest świadomym i dobrowolnym głoszeniem czegoś, co jest sprzeczne z katolickim nauczaniem.
Zauważmy, że rodzi to poważne trudności w nazwaniu dzisiaj kogoś heretykiem. Jest tak, bo po pierwsze teolodzy dzisiaj specjalnie używają niejasnego języka, odwołując się do filozofii i teologii skonstruowanych w ten sposób, że można je interpretować na dziesiątki różnych sposobów. Stąd na wszelkie, nawet najbardziej uzasadnione, zarzuty mogą oni zawsze powiedzieć, że adwersarze ich nie zrozumieli. Współcześni teolodzy stosują zresztą tę taktykę świadomie i z dużym powodzeniem.
Jeżeli nawet uda się określić czyjś pogląd jako heretycki bardzo trudno jest wykazać, że ktoś głosi go świadomie i dobrowolnie rozumiejąc, że tym samym odchodzi od wiary katolickiej. On sam może bowiem zapewniać, że działa w najlepszej wierze.
Do tego dochodzą trudności z pokazaniem, że ktoś zaprzecza bądź powątpiewa w daną prawdę. Współcześni heretycy nie odrzucają bowiem wprost jak kiedyś wybranych prawd wiary. Nie twierdzą jasno, że dana prawda nie jest prawdą katolicką. Skupiają się natomiast na przeinterpretowywaniu wszystkiego, na formalnym uznawaniu danych pojęć przy jednoczesnym przypisywaniu im innego znaczenia, na umieszczaniu w swoich wypowiedziach „jedynie” pewnych niekatolickich sugestii. Często idą zresztą dalej i tłumaczą, że nie interesuje ich doktryna, ale praktyka duszpasterska (próbując zmienić wiarę poprzez praktyczne zanegowanie tego, co ona wskazuje np. w kwestii nierozerwalności małżeństwa).
To wszystko sprawia, że walka z heretykami po Soborze Watykańskim II stała się tak nieefektywna. Miała na to wpływ przebiegła strategia modernistów, postawa przedstawicieli Kościoła oraz likwidacja narzędzi do walki z heretykami. Wydaje się jednak, że największą przeszkodą w ujawnieniu i potępieniu heretyków jest tzw. pluralizm teologiczny. W momencie, kiedy teolodzy odchodzą od scholastyki i nauczania św. Tomasza z Akwinu powołując się na inne filozofie i teologie, ginie przynajmniej jasność i precyzja. Powoływanie się na koncepcje, w których panuje subiektywizm, relatywizm i wielość interpretacji sprawiają, że i nauka katolicka zaczyna być odczytywana jako subiektywna i względna.
Jedynym sposobem, żeby się temu skutecznie przeciwstawić jest powrót do tradycyjnej teologii i filozofii. Należy stanowczo odrzucić wszelkie metody i filozofie, które nie nadają się do wyrażania Objawienia. Trzeba potępić wszelką niejasność i dwuznaczność w teologii.
Jeżeli Kościół ma wyjść z kryzysu te kroki muszą zostać podjęte na najwyższych szczeblach. Każdy z nas może jednak już dzisiaj zmierzać w tym kierunku dbając o precyzję w myśleniu i wypowiadaniu się na temat wiary katolickiej.
Michał Krajski
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!