Dziś dla państwa kolejne wspomnienia potomka naszych rodaków, będących ofiarą polityki sowieckiej wobec Polaków. Wiktor jest stypendystą [Fundacji dla Rodaka] wspierającej Polaków, którzy w wyniku wielorakich decyzji politycznych znaleźli się często tysiące kilometrów od swojej Ojczyzny.
Zapraszamy do lektury:
Nazywam się Wiktor Brodowski. Mam 25 lat. Pochodzę z Kazachstanu, z miasta Karaganda. Jestem Polakiem. W Karagandzie skończyłem studia 1 stopnia na kierunku „Biotrchnoligia”, a w obecnej chwili studiuję na ostatnim roku magisterium, na UMCS w Lublinie, na kierunku „Biotechnologia medyczna”.
Przodkowie ze strony matki:
1 zdjęcie. Pradziadek (ojciec dziadka) Nikodem Brodowski
2 zdjęcie. Moi babcia i dziadek (rodzice matki) Brodowska (Dombrowska) Bolesława i Brodowski Józef
3 zdjęcie Pradziadek (ojciec babci) Franciszek Dombrowski
4 zdjęcie. Prababcia (matka babci) Józefa Dombrowska (Rakowska)
5 zdjęcie. Praprababcia (babcia mojej babci) Anna Rakowska
Przodkowie ze strony mojej mamy mieszkali na wcześniejszych terenach Polski w obwodzie Żytomierskim. Mieszkali na wsi, mieli drewniany dom, a wokół niego piękny las. Rodzice babci mieli własne pole i zwierzęta domowe. Mieli też w swojej wsi kościół, gdzie mogli się modlić i kontynuować swoje tradycje.
W 1936 roku niestety musieli opuścić swoje domy, zostawić swoje gospodarstwa i deportowano ich nie wiadomo dokąd. Mieli 20 minut na zabranie ze sobą dokumentów i parę ubrań, ale nikt nie mówił im, że będą wysłani na stepy kazachskie, gdzie są piekielne warunki atmosferyczne: latem jest strasznie gorąco + 40 ˚C, a w zimę -40 ˚C i mroźny wiatr. Nie było specjalnie przygotowanych mieszkań dla nich, byli po prostu wyrzuceni na środku stepów na północy Kazachstanu. Nie było tam ani sklepów, ani szpitali. Moi babcia i dziadek mieli wtedy po 5 lat. Musieli kopać jamę, żeby jakoś przeżyć tą straszną zimę. Później te jamy przekształcono w ziemianki. Nie meli nic do jedzenia, więc bardzo dużo Polaków zmarło z powodu głodu i chorób, niektórzy z nich nie wytrzymali warunków pogodowych i zamarzli.
Jak ktoś przeżył, musiał ciężko pracować. Mój pradziadek (ojciec babci) pracował w kołchozie na polu, w strasznych upałach. A mama babci pracowała w szkole jako sprzątaczka. Nie mieli wtedy gorącej wody, więc prababcia musiała w zimnej wodzie (często woda zamarzała i robił się lód) myć podłogę w szkole. Moja babcia skończyła w szkole tylko 3 klasy, bo trzeba było pomagać rodzicom coś zarobić na jedzenie, żeby mieć możliwość nakarmić swoich braci i siostry. Pradziadek z prababcią mieli 5 dzieci, babcia była najstarsza. W tamtych czasach oni nie otrzymywali pieniędzy za swoją pracę, lecz różne bioodpady (określoną ilość). Często nic nie było do jedzenia, ludzi byli głodni i dużo osób z tego powodu zmarło.
Wtedy zmuszali ich uczyć się i rozmawiać po rosyjsku, był zabroniony ojczysty język, więc tylko w domu używano go po cichutku. Religia była zabroniona, więc nie było kościołów i księży, nie można było mówić o tym, że jesteś wierzący, bo za to mogli zabić całą rodzinę lub „wrzucić” do obozu. Ale mimo tego, rodzice mojej babci byli bardzo wierzącymi, więc nauczyli swoje dzieci podstawowych modlitw po polsku i starali się zachować tradycje religijne.
Kiedy babcia miała 17-22 lata wysłali ją do pracy na budowanie miasta Karaganda (znajduje się w centrum Kazachstanu).
Rodzice dziadka też byli deportowani z terenu obwodu żytomierskiego do północnego Kazachstanu. Też mieli podobne życie na stepach kazachskich, jak i rodzina babci. Mieli 3 dzieci, dziadek był drugim dzieckiem. Też byli wierzącymi. W ich domu Polacy zbierali się w tajemnicy, żeby razem się pomodlić. Kiedy dziadek już był dorosły wysłano go do pracy w kopalni do Karagandy.
Niestety moim przodkom nie udało się wrócić do Polski, bo w tamtych czasach każda rodzina musiała codziennie meldować się w urzędzie. Jeżeli chociażby jedna osoba z rodziny nie przyszła na meldunek, to mogli zabić całą rodzinę. Nie można było wyjeżdżać i nawet pójść do sąsiedniej wsi, żeby odwiedzić krewnych.
W Karagandzie już bliżej poznali się moi dziadek i babcia, i później założyli własną rodzinę. Mieli 5 dzieci: 4 córki i 1 chłopca. Moja mama była 2 dzieckiem. Moja babcia nauczyła swoje dzieci podstawowych słów po polsku, wszystkiego co pamiętała z dzieciństwa oraz modlitw po polsku, jednak w większości rozmawiali po rosyjsku. W szkole kształcenie było w języku rosyjskim, w pracy też trzeba było znać język rosyjski. Dlatego już dzieci mało znały język polski. Kościołów jeszcze nie było. Pierwszy kościół powstał w 1977 roku w Karagandzie. Mimo tego, babcia starała się zachować religijne tradycje. W szkole nauczyciele wraz z dziećmi czasami źle się zachowywali wobec Polaków, a tym bardziej w stosunku do wierzących. Jeżeli ktoś by wydał władzom, że jesteś wierzący i uczysz swoje dzieci modlić się, to mogliby odebrać dzieci rodzinie i wyrzucić z pracy. Babcia z dziadkiem mieszkali dosyć skromnie. W czasach ZSSR często brakowało produktów spożywczych jak i również ubrań i innych rzeczy. Moja mama opowiadała, że w dzieciństwie zamiast choinki, dekorowali miotłę na Wigilię, bo rodzice nie mieli wtedy pieniędzy nawet na sztuczną choinkę.
W 1992 roku moja mama poznała tatę i wzięli ślub kościelny. Później urodził się mój brat, a za rok ja. Ja i brat znaliśmy tylko podstawowe modlitwy po polsku i parę słów (buraki, cebula, różaniec i in.). W naszej rodzinie zachowano tradycje polsko-religijne: robimy 12 potraw na Wigilię, śpiewamy kolędy po polsku, mama w dzieciństwie śpiewała nam z bratem jako kołysankę „Lulajże Jezuniu”, zawsze w urodziny śpiewamy „Sto lat”. Moi koledzy z Uniwersytetu z Karagandy bardzo lubią tą piosenkę. Od dzieciństwa wiemy z bratem, że jesteśmy Polakami i bardzo jesteśmy z tego dumni! Na uniwersytecie w Karagandzie miałem przezwisko „Polak”, moi koledzy zawsze szanowali mnie za to, że jestem Polakiem i to ich bardzo ciekawiło!
6 zdjęcie. Babcia – Bolesława Brodowska (Dombrowska) i dziadek Józef Brodowski
7 zdjęcie. Dzieci razem babcią: (z lewej strony początek) Walentyna (moja matka), Ałła, Wiktor, Ludmiła, Nadeżda i babcia Bolesława
8 zdjęcie. Moja matka razem ze swym bratem (Walentyna i Wiktor)
9 zdjęcie. Moja matka – Walentyna Brodowska
10 zdjęcie. Moi rodzicę: matka – Walentyna i ojciec – Roman Brodowskie
mój ojciec też jest Polakiem, ale jego matka wraz z dziećmi (3), sami przyjechali do Kazachstanu w 80-ch latach XX wieku z Mołdawii
11 zdjęcie. Moja rodzina: brat starszy – Jan; ja; mama – Walentyna i tata – Roman Brodowski
12 zdjęcie: ja razem z bratem
http://www.fundacjadlarodaka.pl/
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!