Kiedy to Imperium Brytyjskie usilnie walczyło „o wolność mórz”? Wtedy, gdy na obszarach Wszechoceanu jego flota miała już wielką przewagę nad innymi, wyrażającą się w tonażu równym łącznemu tonażowi dwóch lub więcej największych poza nią potęg morskich. Kto po roku 1989 najgłośniej domagał się swobody inwestowania na obszarach krajów postkomunistycznych, więc także w Polsce? Ci, którzy wtedy mieli (dzisiaj też mają) przewagę finansową i upatrzone lokalizacje dla swoich inwestycji, czyli zachodnie koncerny, i to bynajmniej nie tylko te prowadzące sieci widocznych dla każdego konsumenta „hipermarketów”.
Obecnie słyszymy o kolejnym, rządowym projekcie restytucji mienia w Polsce, o czym szerzej pisaliśmy niedawno w „Magna Polonia” w artykule „Dwadzieścia procent jak grom z jasnego nieba”, domagając się atoli zwrotu w wymiarze stu procent zagrabionego mienia. Czy zwrócą, czy nie zwrócą, a jeśli tak, to ile, tego nie wiemy. Niemniej związana z tym „przestroga dla Polski” pozostaje nieodmiennie taka sama.
Weźmy sobie, dla przykładu pewną rodzinę, polską oczywiście, niegdyś ziemiańską, więc z pięknymi polskimi tradycjami historycznymi, patriotycznymi, kulturalnymi, gospodarczymi, i jakich jeszcze chcecie. W zeszłym roku wyszedł drukiem już 11. tom słownika biograficznego „Ziemianie polscy XX wieku”. Jednakże ów wiek z tą właśnie grupą społeczną obszedł się wyjątkowo okrutnie, w następstwie czego w wymiarze socjologicznym przestała ona istnieć. Ale nie w wymiarze biologicznym, choć i tu zadano jej ogromne straty.
Jest więc sobie jakiś były „PGR”, na podejściu do któregoś z największych polskich miast, mający zatem ową „korzystną dla biznesu lokalizację”. Innymi słowy: szczególnie łakomy kąsek. Znajduje się on we władaniu państwa lub samorządu. I do tego „PGR-u” są spadkobiercy, prawdziwi (a nie żadni hochsztaplerzy w rodzaju owych mecenasów-”czyścicieli” warszawskich kamienic): obecnie już wnuki i prawnuki wydziedziczonego na przełomie roku 1944/1945 dziedzica-właściciela, narodowości polskiej, religii rzymsko-katolickiej, obywatele polscy, mieszkający w Polsce. Wszelako rodzina owa nie miała, jak się rzekło, w PRL-u łatwego życia. Dość powiedzieć, że jako „wrogowie ludu” w roku 1945 zostali bez środków do życia i bez możliwości kształcenia potomstwa, z blokadą dostępu do studiów wyższych włącznie. W następnym pokoleniu, i jeszcze w następnym, których przedstawiciele teraz mogliby podjąć kwestię odzyskania rodowego dziedzictwa, było już nieco lepiej, atoli rodzina nadal jest – co tu gadać – biedna. Po roku 1989 należy do tych licznych polskich rodzin, dla których nie były przeznaczone dobrodziejstwa nowej epoki. Członkowie rodziny, owszem, są szanowanymi specjalistami w swoich dziedzinach, atoli nie mają ani wykształcenia w dziedzinie prowadzenia dużego przedsiębiorstwa, rolnego lub innego, ani doświadczenia w tym zakresie (bo taki my tu akurat wariant rozpatrujemy). Mają oni za to swoje, jak każdy, pragnienia i marzenia, aczkolwiek nie nakierowane na prowadzenie owego „PGR-u”, ani na inwestowanie na jego terenie, gdyż przez dziesięciolecia dostęp do owej nieruchomości oraz do wszelakich spraw jej dotyczących był dla nich szczelnie zablokowany. A życie toczy się przecież dalej i „żyć jakoś trzeba”, wedle dostępnych możliwości. I tak na przykład, trzydziestoparolatek, żonaty i dzieciaty, od lat planuje wyjechać do Europy Zachodniej i tam rozwijać się zawodowo, gdyż „w obecnej Polsce nie widzi dla siebie możliwości”. Lecz do tego, aby „tam” nie musieć dorabiać się „od zera”, ale rozpocząć już „z pewnego pułapu”, potrzeba, oczywiście… pieniędzy. Innym potencjalnym spadkobiercom – niech ich będzie dla przykładu pięcioro – też potrzeba pieniędzy. A w ogóle to czworo z nich mieszka, już od dawna, w innych regionach kraju, aniżeli ten, w którym położony jest ów rodowy „PGR”.
Domyślacie się już Państwo dalszego ciągu tej opowieści? Cała piątka spotykała się w przeszłości nie raz, zwykle przy świątecznym stole, i w miłej rodzinnej atmosferze fantazjowała o tym, jak to oni by się mogli owym „PGR-em” podzielić i jak tam na nim gospodarować i inwestować; ktoś kiedyś rozprawiał nawet o „deweloperce”. Współczuli znajomym, spadkobiercom majątku, o areale podobnym do tego „ich”, który atoli został jeszcze w roku 1945 rozparcelowany pomiędzy okolicznych mieszkańców i z którego w rękach państwa, obecnie zaś lokalnego samorządu, pozostała tylko kilkuhektarowa „resztówka” z na wpół wyciętym starym parkiem, zaśmieconym stawem i rozległymi malowniczymi ruinami.
„My, gdy otrzymamy ‘zwrot’, to jednak w naturze, całość – rozmyślała nasza piątka. – Oni zaś w naturze tylko tę „resztówkę”. Lecz aby była sprawiedliwość, więc abyśmy i my i oni byli potraktowani sprawiedliwie, to państwo musiało by im wypłacić gotowiznę za te grunta rozparcelowane, obecnie chłopskie, lub zaproponować, położony gdzieś na Ziemiach Zachodnich, jakiś ‘zastępczy PGR’, o areale podobnym do tego ich rodowego. My więc mamy o jeden problem mniej”.
Ale, jak się rzekło, wszystko to były marzenia ściętej głowy. W sprawie atoli owego „własnego PGR-u” nigdy nie osiągano rodzinnej zgody, co kwitowano owym nowopolskim pełnym rezygnacji machnięciem ręką, po czym brzęczały kielichy i pito „na zdrowie”, i „za lepsze czasy”, przepijając, wszakże nie elegancko, acz z nostalgią, do wiszącego na ścianie, gdyż ocalałego z wojennej pożogi i powojennej zawieruchy, portretu herbowego pra-pradziadka w mundurze oficera wojsk Królestwa Kongresowego, z Virtuti Militari i Legią Honorową na piersi.
Kochani PT Czytelnicy! Skoro my o tym wszystkim wiemy, to i owi wywiadowcy wielkich obcych firm, zachodnioeuropejskich, amerykańskich, izraelskich, a ostatnio czy to arabskich, czy chińskich, indyjskich, czy wreszcie rosyjskich, bądź to już obecnych w Polsce, bądź jeszcze nieobecnych, wiedzą o tym także; i to lepiej od nas, gdyż zbieranie i analizowanie tego rodzaju informacji należy do ich profesjonalnych obowiązków i jest sowicie wynagradzane, łącznie z wypłacaniem „rodzinnych dodatków za rozłąkę” spowodowaną kilkudniowymi powtarzającymi się służbowymi wyjazdami do (mniej lub bardziej) dalekiej Polski. Ale po co zaraz „rozłąkę”? Czyż pośród dzisiejszych obywateli polskich nie brakuje owych „kompradorów”, bez reszty oddanych służbie dla obcych?
Obecny rząd stwierdza, że on jeszcze nie był oszacował „skali możliwych roszczeń”. Czy to prawda, czy nie, tamci obcy owe szacunki wykonali na swój użytek już dawno temu. Wielkie firmy i banki inwestycyjne nawet już się owym możliwym do zdobycia polskim mieniem zdążyły podzielić (vide: niegdysiejsze ustalenia Feliksa Konecznego poczynione w opisie pewnej bardzo starej cywilizacji). Sprawą otwartą jest już tylko czas i tryb wejścia w tegoż mienia posiadanie, a ściślej uzyskanie „twardego” tytułu własności. A jak? Drogą kupna oczywiście. A od kogo kupna? Naturalnie, że od owej piątki współspadkobierców. Ale najpierw owa piątka musi wszakże „uzyskać zwrot od państwa”, na co obcy będą skwapliwie nastawać (sic!); oni także są zwolennikami „restytucji mienia w Polsce” i w innych krajach. A jakże.
W konsekwencji takich i podobnych działań, acz gdzie indziej prowadzonych, pan premier Orban musiał uruchomić potężne środki na wykupienie rozległego mienia od obcych, czyli na jego rehungaryzację; znalazł naśladowców także i u nas. Ale taki na przykład sławny klub sportowy Real Madryt, na żądanie nowego arabskiego właściciela, został zmuszony (sic!) do usunięcia krzyża ze swego klubowego godła, ściślej rzecz biorąc: z korony królewskiej wieńczącej to godło (sic!). I dzisiejsi Hiszpanie, owi krewcy i ogniści kibole Realu, przeszli nad tym jakoś do porządku dziennego. Niebywałe! A jednak stało się.
Uporać się atoli z naszą polską piątką spadkobierców będzie łatwo, gdyż wszyscy oni są na miejscu, w jednym kraju, znają się nawzajem, są młodzi, a w każdym razie nie starzy, więc bardziej skłonni do rozmów, i przede wszystkiem, najkrócej rzecz ujmując – są biedni. Tak, biedni, w skali europejskiej na pewno. Wiadomo wszakże i to, że wszyscy pięcioro, czy to z myślą o sobie, czy o swym potomstwie, mają wraz ze swymi współmałżonkami (i ich rodzinami) określone pragnienia, na spełnienie których ich zwyczajnie nie stać. Kołderka może i jest ciepła, ale wciąż za krótka, za krótka, za krótka… „Jestem dziś krótki” – tak dawniej w Warszawie, w klimacie dawnego „Kercelaka” lub „Bazaru Różyckiego” mówił o sobie ktoś, komu brakowało pieniędzy.
Czcigodni drodzy dziadkowie i rodzice poumierali, nie doczekawszy się sprawiedliwości od Wolnej Polski, dziś już Republiki Przyjaciół. Mijają lata i dziesięciolecia. Niektórym z owych pięciorga współspadkobierców pomału zaczyna się śpieszyć. Władze już kilka razy mamiły zwrotem rodowego „PGR-u”. Teraz puściły kaczkę medialną, że ma być za to dwadzieścia procent. Ile to może być w gotówce? W podziale na pięć części. Równych czy nierównych?
Uwaga! Owi nasi współobywatele z tych wszystkich i innych jeszcze powodów wartość PGR-u będą nawet zaniżać (sic!), to znaczy mierzyć ją wedle wąskiej skali swoich obecnych, wymarzonych, i w gruncie rzeczy pospolitych „post-PRL-owskich” potrzeb, a nie znacznie szerszej skali rzeczywistej. Tak to zrazu PRL, a po niej post-PRL wywołały owo kulturowe skarlenie wielu spośród potomków naszej dawnej szumnej i bujnej szlachty.
Sto, może dwieście, i więcej hektarów w pobliżu jednego z owych kilku największych polskich miast (folwarki podmiejskie były przed wojną mniejsze, aniżeli te dalej od dużych miast położone). Chińska baza przeładunkowa, niemiecka montownia samochodów, arabskie centrum finansowo-kulturalne, czy izraelski park rozrywki zajmie tylko mniejszą część tego areału. Na pozostałej zaś części… Ale także Drodzy PT Czytelnicy mogą popuścić tu wodze swojej wyobraźni.
Wyobraźmy sobie, że rząd wreszcie coś oddaje, i to w naturze. Obca firma jeszcze tego samego dnia występuje wobec pięciorga spadkobierców z ofertą kupna „PGR-u”, powołując się „na wolny rynek”, „na wolność mórz”, „wolność zawieranych umów”, „europejskie swobody przepływu ludzi, dóbr i towarów”, itd. Jak wysoko będzie musiała ona licytować, dopóki owi nasi współrodacy, spadkobiercy tego świetnego niegdyś rodu, zgodnie nie odpowiedzą „sprzedajemy”?
Czy w ogóle dojdzie do jakichkolwiek targów? Czy nasza piątka, i to całkiem zgodnie, po prostu nie pochwyci pierwszej oferowanej kwoty „z pocałowaniem ręki”? Tak czy owak, także jako wyspecjalizowane gospodarstwo rolne, teren ten zostanie na pokolenia w rzeczy samej eksterytorialną cudzoziemską enklawą. A co będzie wtedy, kiedy takie enklawy się po całej Polsce rozmnożą, gdy rozprzestrzenią się do rozmiarów gmin, albo i powiatów, i gdy uformują się, może już w pierwszej kolejności, w samiuśkim centrum Warszawy, Gdańska czy Wrocławia? „Wasze ulice, nasze kamienice” – rozebrzmi wszem i wobec radosne wołanie w obcym języku, acz „z tłumaczeniem na polski”, ażeby wszyscy już Polacy nareszcie pojęli, co się właściwie stało, i kto tu rządzi, teraz już otwarcie.
Historia uczy, że to wszystko już było, i pod zaborem ruskim, i pod zaborem pruskim, i w czasach prób wykrojenia z polskich ziem obszaru pod obcą autonomię lub nawet pod obce państwo. Setne rocznice niektórych z tamtych wydarzeń już bezpowrotnie minęły, inne nieuchronnie nadchodzą. Czy wydarzenia owe będą u nas w ogóle wspominane? Ku przestrodze! W oparciu o prywatne oraz korporacyjne, acz znajdujące się „na kanonicznych ziemiach polskich” mienie nieruchome, lecz i to ruchome, w pierwszej połowie dwudziestego wieku kilka narodów – owi „sąsiedzi” – występowało wobec Polski i Polaków z roszczeniami terytorialnymi i politycznymi. Zanim do tego doszło, w początkach XX wieku opublikowano we Lwowie „Czarną księgę”, czyli listę tych wszystkich Polaków spod pruskiego zaboru, którzy do tego czasu sprzedali byli Niemcom, czy to Komisji Kolonizacyjnej, czy osobom prywatnym, jakąkolwiek część Świętej Ziemi Polskiej. Na liście znalazł się więc zarówno szlachcic wysokiego rodu, który sprzedał był setki morgów, jak i prosty chłop, który sprzedał był tych morgów ledwie kilka lub kilkanaście. I cóż z tego, że ci nasi dawni rodacy handlowali ziemią na wolnym przecież rynku. Skoro nie wolno, to nie wolno! I już! Atoli finansowo-gospodarcze potrzeby między innymi zbywców ziemi legły u podstaw owej słynnej i jakże pomysłowej wielkopolskiej przedsiębiorczości, tyleż prywatnej, co i spółdzielczej, ze sławnym Związkiem Spółek Zarobkowych na czele. Za dwoma kordonami, czyli na będących pod rosyjskim zaborem Kresach Wschodnich (Ziemiach Zabranych), gdzie Polakowi po Powstaniu Styczniowym po prostu nie wolno było kupować ziemi (sic!), z zakazem tym radzono sobie również bardzo pomysłowo. W Królestwie dbano zaś, aby carskimi donacjami zarządzał jednak polski personel.
Wszelako nie jest nam dziś potrzebna żadna nowa „najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”, ani żadne nowe zmagania z jakąś obcą (jak np. w wieku XIX z rządową pruską) Komisją Kolonizacyjną, lub jej odpowiednikiem, wszystko jedno jak się nazywającym.
Dlatego właśnie trzeba wprowadzić takie regulacje prawne, dzięki którym owo ogromne mienie, które powróci (może kiedyś) do spadkobierców setek tysięcy ograbionych polskich rodzin, pozostanie w rękach polskich i służyć będzie wyłącznie Polakom. Tak działo się przecież wtedy, zanim zostało ono zrabowane, zrazu przez niemieckie państwo narodowo-socjalistyczne, także przez państwo sowieckie i wreszcie przez polskie państwo komunistyczne, które dokonało swoistej kolekty tych wszystkich rabunków.
Pierwsza z owych potrzebnych regulacji, jaka się nasuwa, to państwowy pierwokup, więc w praktyce umożliwienie dokonania przez spadkobierców wyboru pomiędzy odzyskaniem mienia w naturze albo w gotówce lub papierach wartościowych. Lecz wtedy trzeba nadal pilnować, aby to samo państwo (lub lokalny samorząd) nie sprzedało polskiego mienia obcym, jak to wielokrotnie się po roku 1989 działo.
Jaka część potencjalnych spadkobierców-Polaków ma pomysł na osobiście poprowadzone lub choćby tylko nadzorowane zagospodarowywanie z korzyścią dla interesów polskich owych dóbr, nieruchomych lub ruchomych, jakich zwrotu od polskiego państwa mogliby się oni spodziewać? Jaka ich część jest do tego mentalnie, psychicznie i merytorycznie przygotowana? Tego nie wiemy. Niemniej, gdyby przystąpiono do restytucji polskiego mienia, otworzyły by się nowe możliwości przed m.in. branżą doradztwa inwestycyjnego. Warto, aby stowarzyszenia spadkobierców – dóbr ziemskich, miejskich, nieruchomych, ruchomych – już teraz powoływały własne w tym zakresie doradztwo. Lecz przecież otworzy się pole do działania dla polskich banków (starych lub nowo powołanych), funduszy powierniczych, fundacji oraz spółdzielni. Przykłady takich działań można garściami czerpać z historii przedwojennej, więc także tej wcześniejszej, spod wszystkich trzech zaborów. Kolejne garście przykładów dostarcza szeroki świat nam współczesny.
Powtarzamy albowiem, że pewna, nieznana nam część potencjalnych spadkobierców, zwyczajnie nie zna się na zarządzaniu większą nieruchomością, ani na obracaniu dużym majątkiem – jako że została w okresie PRL-u oraz post-PRL-u najogólniej mówiąc, spauperyzowana. Spośród tych ludzi jedni się ku tym sprawom wreszcie zwrócą, ale inni nie. Warto więc przypilnować, aby ludzie ci nie popełnili głupstw, ze szkodą tyleż dla siebie samych, co dla polskich interesów gospodarczych i innych.
Odzyskane przez prywatne osoby dobra muszą pozostać w rękach polskich, z korzyścią dla Polski, bez możliwości sięgania po nie przez obcych! I prawo państwowe musi to bezpieczeństwo polskiego zasobu zapewnić! Bo jeśli nie, to wtedy już tylko „kijem tego, co nie pilnuje swego”. Lecz i to już było, czego największym dowodem rozbiory Polski.
Kapitał ma jednak swoją „narodowość”, lecz ma ją przede wszystkiem ziemia, wszelkie na niej dobra nieruchome, oraz te ruchome (wbrew pozorom).
A są przecież potencjalni spadkobiercy narodowości polskiej, mieszkający niekiedy już od dawna za granicą, i w swej części nie posiadający już polskiego obywatelstwa. Wielu z nich, tam u siebie, prowadzi jakąś działalność gospodarczą. Mamy tu, wbrew pozorom, sytuację podobną do tej wyżej opisanej, w jakiej znajduje się owa piątka spadkobierców krajowych. Czy osobisty interes spadkobiercy kłóci się z polskim interesem narodowym, czy jest z nim zbieżny? Czy uzyskany w Polsce spadek posłuży li tylko do zasilenia prowadzonego w innym kraju i od wielu już lat własnego biznesu? Czy tamten polonijny biznes zostanie rozszerzony na Polskę i tu wypracuje sobie kolejne pole działania?
Pamiętajmy atoli, że Polonia na Trzeciej Rzeczypospolitej bardzo się zawiodła, i to wielokrotnie. Nie była tu ona traktowana ani gościnnie, ani po bratersku; często zaś gorzej, aniżeli kapitaliści obcoplemienni. Lecz przecież – po co daleko szukać – także Polacy obywatele polscy byli przez tutejsze władze traktowani gorzej od obcoplemieńców. Czy znane są PT Czytelnikom jakieś większe (i mniejsze) polonijne przedsiębiorstwa utrzymujące w Polsce swoją działalność dłużej, niż 15 lat? O osiedlaniu się Polonusów „w Starym Kraju” też się nie słyszy, ani wkrótce po roku 1989, starych ludzi Polskę jeszcze pamiętających, ani ich już poza Polską urodzonych dzieci czy wnuków.
Nie ma się co dziwić, skoro wymierzone, personalnie także i w nich, owe komunistyczne dekrety i ustawy wywłaszczeniowe nadal są ważną częścią „polskiego porządku prawnego”. Czy Polonusi przyjdą do Polski po owe zapowiadane chyba także i im przez obecny rząd „dwadzieścia procent”? Czy po „dwadzieścia procent” zamierzają sięgać osoby innej narodowości? Rzecz należy śledzić bardzo uważnie, i żądać zwrotu stu procent, w naturze. Aby Polska żadnej z tego tytułu nie poniosła szkody, lecz tylko same korzyści.
Marcin Drewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!