„Kim jesteś, urocza maseczko? Kręconą na masce masz trąbę. Podrzucasz balonik, sztynkbombę i cuchniesz siarczyście, małpeczko.” – pisał w proroczej wizji poeta i dodawał: „Mecenas (wiadomo który – SM) w pęcherzach i wrzodach nabrzmiewa wesoło i śpiewa. Bulgoce w nim ropa i woda. Krew ruda mu płucka zalewa”. Czegóż może dotyczyć ta profetyczna wizja, jeśli nie szerzącej się z szybkością płomienia epidemii koronawirusa? Maseczek już zabrakło, to znaczy – nie tyle zabrakło, co padły ofiarą prawa podaży i popytu, ponieważ ich cena wrosła niebotycznie, chociaż – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – ich skuteczność wobec koronawirusa podobno nie jest udowodniona. A przecież to dopiero początek, więc jeśli sytuacja będzie się dalej rozwijała w tym kierunku, to nieuchronne stanie się wprowadzenie stanu wojennego. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego przejmie władzę i każdemu obywatelowi każe założyć maskę z trąbą – aby się wypełniło pismo. W ogóle koronawirus stwarza tak znakomity pretekst do zaostrzenia tresury obywateli, że nic dziwnego, iż wszystkie rządy prześcigają się w wymyślaniu coraz to nowych wynalazków. A obywatele – jak to obywatele – myślą, że to wszystko naprawdę i skwapliwie poddają się tresurze, jak ten jegomość, który tylko po to zrobił prawo jazdy, żeby skrupulatnie przestrzegać surowych praw ruchu drogowego.
Co prawda z informacji statystycznych wynika, że koronawirus w 80 procentach przypadków ma przebieg łagodny, jak zwykła grypa. W kilkunastu procentach – zaostrzony, zwłaszcza gdy pacjent cierpi jeszcze na jakąś inną chorobę, a w około 4 procentach choroba kończy się śmiercią – jak to bywa również w przypadku innych chorób. W ogóle życie kończy się śmiercią, więc również te 4 procent nie byłoby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie to, że dzisiejsi ludzie zatracili już potrzebę życia wiecznego, w związku z czym pragną tylko żyć długo, chociaż entre nous – nie bardzo wiadomo, po co. Być może po to, by pobierać świadczenia emerytalne, co wynikałoby z filozofii przyjętej dzisiaj przez większość rządów, że życie w wieku podeszłym jest ważniejsze od życia w młodości. Dlaczego tak ma być – nie wiadomo – ale niepodobna nie zauważyć, że takie właśnie przekonanie leży u podstaw systemu ubezpieczeń społecznych. Jak tylko taki jeden z drugim młody człowiek zacznie zarabiać, to natychmiast musi połowę swego dochodu odprowadzać państwu pod pretekstem składki na ubezpieczenie społeczne. Zabiera mu się połowę dochodu i to w dodatku wtedy, kiedy zakłada rodzinę, kiedy potrzebuje znaleźć sobie jakiś dach nad głową, kiedy rodzą mu się dzieci, które trzeba wychować i wykształcić – w zamian za obietnicę, że kiedyś coś dostanie. „Kiedyś” – bo przecież państwo może w każdej chwili zmienić wiek emerytalny – a Sejm w Polsce ostatnio zrobił to nawet dwukrotnie – no i „coś” – bo Sejm może w każdej chwili zmienić zasady naliczania emerytury. Skoro jednak nie można zlikwidować tego przymusowego dobrodziejstwa, to nic dziwnego, że każdy chciałby odebrać sobie chociaż trochę tego, co mu w przeszłości „obca przemoc wzięła”, Żeby jednak tak się stało, to musi żyć długo. Nie jest to bynajmniej takie proste i to nawet nie ze względów medycznych, tylko dlatego, że państwo, które przymus ubezpieczeń społecznych narzuca, zainteresowane jest, żeby obywatele żyli krótko – a ma ku temu mnóstwo możliwości, o których wcale nie musi nikogo informować. Ciekawe, czy nagłe pojawienie się koronawirusa nie jest rezultatem wypadku przy pracy w jakimś tajnym laboratorium wojskowym, w którym coś poszło nie tak. Wszystko jest możliwe, zwłaszcza w sytuacji, gdy – jak to zauważył Maurycy Rothbard – państwo jest najbardziej niebezpieczną organizacją przestępczą o charakterze zbrojnym, która dopuszcza się wszystkich możliwych przestępstw opisanych w kodeksie karnym – w tym przypadku – ryzyka sprowadzenia niebezpieczeństwa powszechnego.
Ale koronawirus to jeszcze nic, to drobiazg niewątpliwy w porównaniu z wydarzeniem, które wstrząsnęło i nadal wstrząsa naszym nieszczęśliwym krajem gorzej, niż dreszcze wywołane przez zbrodniczego koronawirusa. Mam oczywiście na mysli świętokradztwo, jakiego dopuścił się europoseł Dominik Tarczyński. Nagrał on rozmowę ze spotkanym przypadkowo w pociągu panem redaktorem Adamem Michnikiem. Przekazał mu pozdrowienia dla brata Stefana, któremu śledczy z IPN zarzucają popełnienie aż 93 zbrodni. Pan redaktor Michnik zbył to wzgardliwym milczeniem, najwyraźniej świadomy tego, że zapoczątkowany przezeń na użytek „afery Rywina” obyczaj nagrywania rozmów i następnie robienia z nich użytku w postaci tzw. „dziennikarskiego sledztwa” mógł się upowszechnić do tego stopnia, że trafił pod strzechę Parlamentu Europejskiego. Ale popełnione przez Dominika Tarczyńskiego świętokradztwo niezwykle wzburzyło całe stado autorytetów moralnych, które nie szczędziły i nie szczędzą nadal europosłowi gorzkich słów krytyki. W tej krytyce można wyróżnić dwa nurty: jeden eksponuje brak rewerencji europosła Tarczyńskiego wobec więźnia komunistycznego reżymu, który cierpiał w kazamatach po to, by Dominik Tarczyński mógł zasiąść w Parlamencie Europejskim. Drugi nurt kładł nacisk na podeszły wiek pana redaktora Michnika, który liczy sobie 73 lata i niewątpliwie obliczony był na wzbudzenie w czytelnikach uczucia litości.
Ale oprócz tych dwóch nurtów, w dniach ostatnich pojawił się nurt trzeci, zapoczątkowany przez Władysława Frasyniuka, którego niedawno niezawisły sąd uwolnił od kary z powodu niskiej szkodliwości społecznej czynu polegającego na szarpaniu się z policjantami. Okazało się bowiem, że Władysław Frasyniuk dobrze chciał, to znaczy – bronił przed policjantami konstytucji i w ogóle. Wyrok jest prawomocny, toteż pan Władysław Frasyniuk rozdokazywał się w słusznej sprawie do tego stopnia, że na łamach redagowanej przez pana redaktora Michnika „Gazety Wyborczej” poradził europosłowi Dominikowi Tarczyńskiemu, żeby zaczął nosić ochraniacz na zęby. W jakim celu? Pewnie w takim, ze jeśli nie będzie miał ochraniacza, to ktoś mu te zęby w słusznym gniewie wybije. A któż mógłby coś takiego zrobić? Ano któż, jak nie pan Władysław Frasyniuk? Skoro może szarpać się nawet z policjantami, to w myśl argumentum a maiori ad minus (komu wolno czynić więcej, temu wolno czynić mniej), tym bardziej może wybić zęby Dominikowi Tarczyńskiemu, zwłaszcza w słusznej sprawie. A jakaż sprawa może być słuszniejsza, niż przykładne ukaranie świętokradcy, który dopuścił się obrazy majestatu pana redaktora Michnika? To oczywiście nie wystarczy, bo ukaranie – to sprawa jedna, a zadośćuczynienie – to sprawa druga. Toteż nie ulega wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania; lepiej…”, no, mniejsza z tym), że tylko patrzeć, jak autorytety moralne zaczną zbierać podpisy pod aktem przebłagania pana redaktora Michnika, a czterdziestogodzinne nabożeństwo w intencji przebłagalnej odprawi przewielebny ksiądz Wojciech Lemański – oczywiście dopiero wtedy, gdy koronawirus przestanie się srożyć i rząd zadekretuje, że można chodzić do kościoła bez obawy zarażenia.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!