Statek transportowy, który zapłonął od samochodu elektrycznego ponad tydzień temu, wreszcie został ugaszony. Nie grozi mu zatopienie, natomiast jest tak zniszczony, że ni nadaje isę do dalszego użytku.
Fremantle Highway stoi zakotwiczony 16 km od Ameland i na wszelki wypadek asekuruje go holownik. Jak podają media, samochodowiec został poddany inspekcji, która wykazała, że na pokładzie nie ma już ognia. Nie znaleziono uszkodzeń kadłuba poniżej linii wodnej, a to oznacza, że nie ma zagrożenia zatonięcia statku, co mogłoby się skończyć katastrofą ekologiczną.
Co dalej z pechową jednostką? Plan zakłada, że zostanie odholowany do portu, gdzie będzie można go zezłomować, zabezpieczając wcześniej spalone pozostałości samochodów. Nie ma obecnie decyzji, do jakiego portu zostanie odholowany samochodowiec. Niewielu chce podjąć się zadania jego oczyszczenia.
Pożar na pokładzie statku wybuchł wieczorem 25 lipca od jednego z samochodów elektrycznych, w którym doszło do samozapłonu. Ogień rozprzestrzeniał się tak szybko, że część załogi musiała ratować się, skacząc z dużej wysokości do wody. Jedna osoba zginęła, kilka zostało rannych. Część załogi ewakuowano śmigłowcami prosto z pokładu. W sumie na pokładzie znajdowały się 23 osoby.
Firma K Line, która czarterowała samochodowiec poinformowała, że już tylko dwie osoby z załogi pozostają w szpitalu, są to kapitan i pilot statku. Po ewakuacji hospitalizowano w sumie siedem osób.
Fremantle Highway przewoził do Singapuru 3783, w tym 498 elektrycznych.
Pseudoekologiczne środowiska zielonych komunistów niechętnie komentują to wydarzenie.
Polecamy również: Rzeszów: Ukrainiec jadący na gapę pobił polskiego kontrolera
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!